Płocczanin w "Pokłosiu". Zmierzmy się z prawdą. (wywiad przeprowadził Rafał Kowalski w: "Gazeta Wyborcza", Płock, 15 listopada 2012 r.) Świeżo po tym, jak "Pokłosie" w maju br. otrzymało Nagrodę Dziennikarzy na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, powiedział Pan: "Ten film skłania do myślenia i trzyma w napięciu, dzięki temu powinien dotrzeć do szerszej publiczności". Spełnia się to pragnienie? - Jest jeszcze za wcześnie na podsumowania, ale zaskakują mnie reakcje widzów. Moja koleżanka po obejrzeniu "Pokłosia", zadzwoniła ze słowami: "... i po tym filmie mam poczucie, że dojrzałam, aby prosić o wybaczenie...". Nie ważne czy chodzi tu o osobistą historię, czy szerszy kontekst. Ważne, że coś się w sercu zmieniło. Bywa jednak i tak, że budzą się oskarżenia jakoby w "Pokłosiu" niszczono dobre imię Polski... Boli to Pana? - Zauważyłem, że często takie opinie wygłaszają osoby anonimowe, które filmu nie widziały. Nie wiem więc na jakiej podstawie formułują swoje sądy, ale jeśli jest to przeświadczenie, że nie wolno dotykać tematów trudnych, to może oznaczać jedynie, że do tego poziomu jeszcze nie dojrzały. Nie są, być może, w stanie dzisiaj przyjąć do wiadomości, że nie zrozumiemy w pełni siebie, jeśli nie zmierzymy się z naszą historią w prawdzie. Aby było to jednak możliwe potrzebna jest właśnie dojrzałość, świadomość nie zamulona iluzjami, ale oparta na akceptacji i miłości. To jest proces, droga, którą warto podążać... Władysław Pasikowski nakręcił film "Pokłosie". Anna Bikont napisała książkę "My z Jedwabnego". W pana rodzinnym Płocku w lutym 2013 r. w dawnej bożnicy zacznie działać Muzeum Żydów Mazowieckich. Myśli pan, że wydarzenia te mogą coś zmienić w świadomości Polaków? - Obejrzałem "Pokłosie" z moją 22-letnią chrześniaczką. Po seansie zapytała mnie, czy naprawdę było tak, jak w tym filmie. Odpowiedziałem że nie jest to dokument, ale opowieść o prawdziwych historiach ludzkich. I nie o kontekst historyczny chodzi, ale o pochylenie się nad człowiekiem, prawdą o nim, na przyjęciu i zaakceptowaniu drugiego. Tu tkwi sedno sprawy. Jest propozycją, którą można chcieć zrozumieć i zgłębić, albo nie. W "Pokłosiu" pana bohater mówi do brata, którego gra Maciej Stuhr: "Świat to jedno wielkie kurestwo i tego nie zmienimy. Ale nie musimy przykładać do tego ręki i to już jest dużo". - Pamiętam, jak w ogródku jordanowskim w Płocku popsuła się karuzela. Nie naprawiła jej administracja terenu, lecz pewien emeryt. W środku nocy, po prostu, wziął narzędzia i jąnaprawił. Bezinteresownie, z potrzeby serca. Nie jestem idealistą, bardziej pozytywistą i uważam, że jeśli nie pomyślę źle o sąsiedzie, który wystawia śmieci na korytarz, to już jest pierwszy krok w dobrą stronę. Tomasz Lis w swoim programie w TVP1 i recenzent "Gazety" Tadeusz Sobolewski zasugerowali, że "Pokłosie" powinni oglądać uczniowie gimnazjów i liceów. - Zgadzam się, bo Władysław Pasikowski, mam wrażenie, kieruje swój film głównie do młodych ludzi. Oni bowiem szukają w życiu prawdy ponad wszystko. Ten film może być okazją do zadania samemu sobie ważnych pytań. Na szukanie odpowiedzi będzie czas a co dalej z nimi zrobią..., o tym najlepiej zadecydują sami. Jeśli któraś ze szkół, chociażby z pana rodzinnego Płocka chciałaby zaprosić pana na spotkanie, by porozmawiać o "Pokłosiu"? - Jestem otwarty na propozycje. Ważne chyba, aby być w relacjach, słuchać, rozmawiać, dzielić się sobą... Działał pan w religijnym zespole muzycznym Vox Clamantis z Płocka, zdobywającym nagrody w Polsce i za granicą. Opiekował się nim ks. prof. Henryk Seweryniak, ówczesny wikariusz parafii św. Jana Chrzciciela. Z myślą o tej przeszłości nie miał pan oporów przed przyjęciem roli w "Pokłosiu"? - Ani przez chwilę nie miałem wątpliwości. Wiem, gdzie są moje korzenie i właśnie dlatego nie godzę się na dzielenie Polaków i osądzanie innych. Sugerowanie, że my mamy rację, a oni nie, więc stoją po drugiej stronie barykady. Wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Nie tak trudno to sobie uświadomić, wystarczy chcieć. Wszyscy jesteśmy w końcu tacy sami. A Jezus przychodził do grzeszników i chorych... |